Nikozja czy Lefkozja? O podzielonej stolicy Cypru

  • Cypr / Azja
  • 13 mins read

Nikozja czy Lefkozja? O podzielonej stolicy Cypru

O Nikozji zapewne wszędzie przeczytacie, że to ostatnia podzielona europejska stolica – dokładnie przez jej środek przebiega granica pomiędzy Republiką Cypru, a Turecką Republiką Cypru Północnego. Ale no właśnie, Nikozja? O ile na większości map i w Internecie pojawia się ta nazwa, to na samym Cyprze zobaczycie raczej jej grecką wersję – Lefkozję.

Miasta zazwyczaj definiujemy przez ich zabytki, wyjątkowe punkty i listy miejsc wartych zobaczenia. W przypadku Nikozji jest nieco inaczej – choć można znaleźć tutaj punkty takie jak stare kościoły, zabytkowe bramy miasta, od biedy znalazłoby się też kilka muzeów, to nie to jest w tym mieście najbardziej warte uwagi. Nie wypiszę tutaj listy „5 punktów must see w Nikozji”. Nawet alternatywnych. Ba, w wielu artykułach i blogach natknęłam się na komentarze wprost, że Nikozja jest nudna, w sumie nic w niej nie ma i najlepiej darować sobie przyjazd tutaj, a zaoszczędzony czas poświęcić na lepsze miejsca na wyspie. I jeśli szukamy typowych atrakcji i miejskich szlaków, to w zasadzie wszystko się zgadza. Jest jednak w stolicy Cypru coś takiego, czego nie doświadczycie nigdzie indziej, a wydarzy się to na najsłynniejszej ulicy miasta – Ledra Street.

To właśnie na tej ulicy znajduje się przejście graniczne dla pieszych pomiędzy Cyprem Południowym i Północnym. W języku Cypryjczyków mowa będzie zazwyczaj o „greek” lub „turkish” side, stronie greckiej lub tureckiej. Republika Cypru, leżąca na południu, zamieszkiwana jest w większości przez Greków/greckich Cypryjczyków, strona północna to Turecka Republika Cypru Północnego. Dla większości to po prostu teren okupowany przez Turcję – na arenie międzynarodowej tylko ona uznaje to państwo, ONZ mówi zaś o o obszarze Cypru pod turecką okupacją. Podobny status mają między innymi Sahara Zachodnia, Doniecka Republika Ludowa, Osetia Południowa czy Somaliland.

Nie da się zrozumieć podziału Nikozji bez szerszego spojrzenia na mapę i zagłębienia się w historię wyspy, a ta jest dość zawiła. Obiecuję jednak, że warto, bo to pomaga zrozumieć Cypr jako kraj i spojrzeć na niego z zupełnie innej strony niż tylko jak na wakacyjną, ładną wyspę. W ogromnym skrócie dla tych, którzy o historii czytać naprawdę nie lubią – na Cyprze od wieków ścierają się Grecy z Turkami, w międzyczasie wyspa była też kolonią brytyjską. Odzyskała niepodległość w 1960 roku, jednak wciąż dochodziło do konfliktów między tymi dwoma narodami, aż w 1974 roku Turcja zaatakowała zbrojnie i od tego czasu wyspa podzielona jest „zieloną linią” pomiędzy dwa państwa: Republikę Cypru i nieuznawaną na arenie międzynarodowej Turecką Republikę Cypru Północnego, powszechnie uważaną za teren okupowany.

A o co dokładniej chodzi z „greckimi Cypryjczykami”, i skąd się wzięła Turcja?

Krótko o historii

Jako wyspa, Cypr od wieków był pod wpływem dwóch kultur – greckiej i tureckiej. Najpierw, w czasach starożytnych, mniej więcej od XII w.p.n.e aż do XVI w.n.e. (ponad 2000 lat!) dominowali Grecy. W 1571 roku na kolejne 300 lat wyspę podbili Turcy – Cypr leży zaledwie 70km w linii prostej od Turcji, geograficznie jest już też częścią Azji. Turcy doprowadzili stopniowo do upadku wyspy, wzbudzając wśród mieszkających na niej Greków powstanie i ideę tak zwanej enosis – oficjalnego przyłączenia wyspy do Grecji.

XIX wiek to już właściwie czysta polityka. W wojnę grecko-turecką (1876-1878) zaczęły mieszać się inne państwa, takie jak Wielka Brytania, Francja czy Rosja. Dlaczego? Cypr znajduje się w politycznie strategicznym miejscu: jest najdalej wysuniętą na wschód wyspą na Morzu Śródziemnym, leży blisko kanału sueskiego, który jest jedną z najważniejszych dróg wodnych świata, a do tego tuż obok ma Bliski Wschód. Zdobycie wpływów na Cyprze oznaczało zdobycie ogromnej przewagi. Wyspa stała się więc niejako pionkiem, którym rozgrywały większe mocarstwa.

cyprusmap

W wyniku różnych politycznych układów tamtego czasu, w 1878 roku władzę na Cyprze przejęła Wielka Brytania, anektując go oficjalnie w 1914 roku i czyniąc swoją kolonią. Cały czas jednak zamieszkiwali go Grecy i Turcy, nieustająco się ze sobą spierając – ci pierwsi chcieli enosis – przyłączenia do Grecji – lub niepodległości, ci drudzy proponowali podział wyspy między Grecję i Turcję. Spór doprowadził do powstania kilku organizacji partyzanckich przeprowadzających wzajemne zamachy i walki, w wyniku których cały czas ginęli ludzie. Aby ukrócić ten konflikt, władze brytyjskie w 1960 roku „pozwoliły” w końcu na powstanie niepodległego państwa Cypru, jednak pod korzystnymi dla siebie warunkami – zachowali bazy wojskowe na wyspie (działające tam do dziś, przez ich fragmenty prowadzą drogi), a kulawa konstytucja nowo powstałego państwa wciąż dzieliła je sztucznie pomiędzy Grecję i Turcję – Cypr miał być rządzony przez reprezentantów obydwu narodów (m.in. według jej zapisów prezydentem miał być Grek, a wiceprezydentem Turek), które zyskały prawo do interwencji militarnej na wyspie, gdyby jej niepodległość była zagrożona. Czyli tak naprawdę wciąż mogły się wzajemnie zaatakować, jeśli tylko znalazły pretekst.

Brzmi niejasno? I tak bardzo dużo tutaj upraszczam, w praktyce było znacznie gorzej. Zazwyczaj uczymy się dat zdobycia niepodległości przez jakieś państwo i myślimy, że potem jest już tylko cacy, bo kraj jest w końcu wolny i niezależny. Z Cyprem niestety nie jest tak prosto i kolorowo. Walki Greków z Turkami nie ustały w 1960 roku, a w 1974 miała miejsce największa turecka inwazja wojskowa (operacja „Atylla”), która na stałe podzieliła wyspę, przyczyniła się do powstania Tureckiej Republiki Cypru Północnego i głęboko wpłynęła na strukturę demograficzną Cypru – Turcy na zajętych przez siebie terenach na północy prowadzili czystki etniczne, a przejęte domy zasiedlili ponad 45 tysiącami obywateli tureckich z kontynentu. Od tamtego czasu aż do dziś Cypr zostaje podzielony tym niejasnym statusem quo, i choć w 2004 roku przystąpił do Unii Europejskiej, w praktyce w Unii jest tylko jego południowa część, a przybywanie na wyspę od strony Turcji uznawane jest za nielegalne. A przecież mówimy o jednym z najpopularniejszych kierunków wakacyjnych wśród Polaków, Rosjan czy Brytyjczyków.

Zielona linia

W związku z nieustającymi po powstaniu niepodległego państwa wzajemnymi napięciami, Brytyjczycy w 1964 roku wyznaczyli tzw. zieloną linię, która podzieliła stolicę na pół. Miała to być strefa zdemilitaryzowana o szerokości od kilku do kilkuset metrów, wymuszająca zawieszenie broni w i tak dzielonej już wcześniej prowizorycznie stolicy. Swoją nazwę wzięła od koloru pisaka, którym na mapie narysował ją generał sil pokojowych, Peter Young. Po powstaniu Tureckiej Republiki Cypru Północnego zielona linia rozciągnęła się na cały kraj i całkowicie uniemożliwiła przemieszczanie obywateli pomiędzy stronami. I choć „strefa pokojowa” i „zielona” linia może brzmieć dobrze, to z jej powstaniem wiąże się wiele dramatów – mieszkańcy posiadający domy na jej terenie musieli opuścić je z dnia na dzień, bez nadziei na powrót. Zielona linia to obecnie w wielu miejscach po prostu zaniedbane ruiny za prowizorycznym murem na kształt berlińskiego, opuszczone budynki, zarośnięte chaszczami połacie gołej ziemi i kupa śmieci.

Podzielona Nikozja

Przekraczanie zielonej linii było niemożliwe aż do 2003 roku – dopiero wtedy, po ponad 40 latach, granice zostały otwarte. Od 2004 roku, czyli od momentu wkroczenia Cypru do Unii Europejskiej, jej obywatele potrzebują zaledwie dowodu osobistego, by je przekroczyć (aktualnie covid trochę to skomplikował: potrzebne jest również okazanie certyfikatu szczepienia lub negatywny wynik testu. Jest to dokładnie sprawdzane za każdym razem po obu stronach). Najsłynniejszy punkt graniczny, obsługujący tylko pieszych, znajduje się w samym centrum Nikozji, na ulicy Ledra.

I to jest to miejsce, którego moim zdaniem nie można pominąć. Nikozja może nie zachwycać ilością zabytków czy oszałamiającą architekturą, pokazuje za to jak na dłoni efekt ludzkiej działalności i polityki mieszającej w życiu zwykłych ludzi. Jest to widok o tyle fascynujący, co smutny. Przejście przez granicę jest tutaj jak przekroczenie bramy w „Tajemniczym Ogrodzie” – po drugiej stronie rozpościera się zupełnie inny świat. Nie lepszy, nie gorszy – inny. Osobiście już po zrobieniu kilku kroków na terenie Cypru północnego miałam wrażenie teleportacji do Turcji. Sama kontrola trwa zaledwie kilka minut i polega na przejściu przez dwie budki ze strażnikami, w których należy okazać dokument. Jeśli okazujemy paszport, nie wbijana jest żadna pieczątka. Zaledwie parę kroków i voilà, jesteśmy w innej rzeczywistości.

Na północnej stronie Cypru, w tym Nikozji, obowiązuje turecka kultura, turecka waluta (lira), inne ceny, turecka sieć, turecki język, obyczaje, religia i kuchnia. Wszystko jest inne. Choć Turcy zajmowali greckie domy Nikozji, różnicę widać również w architekturze – są tu budynki jeszcze z czasów panowania Osmanów na wyspie: meczety, hamamy i typowo tureckie restauracje z charakterystyczną parzoną kawą. Niektórzy przekraczają granicę tylko po to, by się jej napić. Inaczej wyglądają ulice, po których jeżdżą samochody zupełnie innych marek i w innym stanie technicznym. Widać tutaj też skalę zniszczeń wojennych i większy rozgardiasz niż po stronie południowej, tak zresztą typowy dla większości krajów Bliskiego Wschodu. Wzdłuż zielonej linii poustawiane są budki ze strażnikami, na budynkach umieszczono kamery, a płoty gdzieniegdzie zdobią druty kolczaste i znaki informujące o zakazie wstępu. Jest on jak najbardziej realny – strefy buforowej nie da się przekroczyć „na dziko”.

Lefkoşa, strona turecka

Według mnie to właśnie w tureckiej części Nikozji jest co robić i „co zwiedzać”. Oprócz tego niepowtarzalnego klimatu, zwykłych uliczek, świetnej aromatycznej kawy i zdecydowanie zbyt słodkiej baklawy jest wiele miejsc wartych uwagi – jak Büyük Hamam, tradycyjna turecka łaźnia, z otaczającym ją dziedzińcem Büyük Han, czyli zabytkowym karawanserajem (rodzajem zajazdu dla podróżnych, zbudowanym w 1572 roku przez Osmanów). Zaledwie parę kroków od niego jest mniejszy taki zajazd, Kumarcılar Hanı, dosłownie „zajazd szulerów”. W co drugiej uliczce mijamy zaś tureckie zakłady fryzjerskie i golibrody, gdzie golenie kosztuje zaledwie 30TRY, czyli mniej niż polskie 10PLN. Do tego meczety: Arabahmet i Selimiye, przerobiony z gotyckiej katedry, czy Bedesten – budynek zmieniony z kościoła w kryty market, teraz służący za centrum kulturalne.

Najciekawszym dla mnie miejscem w północnej strony Nikozji było Samanbahçe, pierwsze socjalne osiedle na wyspie. Składa się z 72 identycznych domów ustawionych w 5 rzędach. Każde wnętrze wygląda w ten sam sposób: ma 82m2, korytarz wejściowy, dwie sypialnie, kuchnię, łazienkę, toaletę i wewnętrzny dziedziniec. Również z zewnątrz mieszkania wyglądają niemalże jednakowo, pomalowane są na biało z niebieskimi akcentami i stanowią charakterystyczną enklawę. Ich budowa została zainicjowana przez Turków na początku XX wieku, a konstrukcji przyświecały idee stworzenia budynków przyjaznych i dopasowanych do lokalnego klimatu, przy wykorzystaniu naturalnych materiałów budowlanych dostępnych na wyspie. Dlatego podłogi wyłożono cypryjskim marmurem, drzwi wykonano z drewna, a domy zbudowano na naturalnych fundamentach. Wnętrza wykończone zostały kaflami i matami z trzciny. Nad każdym wejściem widnieje numer mieszkania zapisany po turecku.

Ale co z tą nazwą? Nikozja czy Lefkozja?

Chociaż na większości map, w tym polskich, widnieje nazwa Nikozja i takiej nazwy uczymy się przecież w szkole, to mieszkańcy Cypru posługują się tylko grecką nazwą „Lefkosía” (Λευκωσια). Turcy mówią zaś „Lefkoşa” bądź „Lefkoş”. Lefkozję znajdziecie na wszystkich znakach drogowych na Cyprze, w opisach, gazetach i dokumentach. W praktyce wygląda to więc tak, że Cypryjczycy mówią „Lefkozja”, a turyści „Nikozja”, są jednak bez problemu rozumiani przez mieszkańców. W wyszukiwarkach można trafić na pytania „czy Lefkozja i Nikozja to to samo miasto?” oraz „dlaczego Nikozja nazywana jest Lefkozją?” Tymczasem okazuje się, że bardziej zasadne byłoby pytanie, dlaczego to Lefkozja nazywana jest Nikozją.

Nazwa Lefkozja prawdopodobnie wzięła się od króla Lefkosa, który w 300 r.p.n.e. odbudował miasto Ledra znajdujące się na tym terenie, choć nie jest to jedyna teoria. Pochodzenie słowa „Nikozja” nie jest do końca znane i do dziś do końca nie wiadomo skąd wzięło się na Cyprze. Mogła to być przetworzona przez Francuzów lub Włochów wersja greckiej „Lefkozji”, która do miasta przywędrowała razem z Wenecjanami. Lingwiści dopatrują się w niej również nawiązań do postaci świętego Mikołaja. Używana była później przez Brytyjczyków, gdy Cypr był ich kolonią. Mieszkańcy wciąż jednak posługiwali się pierwotną nazwą, dlatego w 1995 Urząd Miejski Lefkozji podjął ostateczną decyzję o utrzymaniu nazwy „Lefkozja” jako oficjalnej, pozostawiając „Nikozję” jedynie w starych brytyjskich dokumentach. Motywacją dla tego wyboru miał być również fakt, że jest to nazwa wspólna dla obydwu zamieszkujących miasto narodów.

Dlaczego więc inne państwa nie zarejestrowały tej zmiany? Nie do końca wiadomo, wpływ może mieć zmienna historia Cypru, podobne brzmienie tych nazw lub dominacja języka angielskiego jako współczesnej lingua franca, w którym to Nikozja pozostała Nikozją, bo tak właśnie nazywali ją Brytyjczycy w czasie swojego panowania. Zerknijcie sobie choćby na angielską stronę Wikipedii o Nikozji – pod zakładką o nazwie miasta zamieszczone są pochodzenie i toponimia słowa „Lefkozja”, podczas gdy o „Nikozji” nie ma ani słowa. Stolica jest mimo to uparcie nazywana tą drugą nazwą przez cały artykuł. Tak samo wyglądają inne angielskie strony o Lefkozji.

No to ostatecznie, dlaczego warto?

Lefkozja to taki namacalny wybryk historii, którego możemy wciąż sami wprost dotknąć, zobaczyć i doświadczyć. I – jak mam nadzieję – wyciągnąć z tego doświadczenia dla siebie jakąś naukę. Historia niejednokrotnie pokazała nam – w ostatnich czasach nawet wyjątkowo dobitnie – że dostęp do takich miejsc to przywilej. Traktowanie ich w sposób typowo turystyczny „nie ma co zwiedzać” lub odwiedzanie pomniejszych muzeów z artefaktami, podczas gdy na ulicach wciąż dzieje się historia, będzie po prostu niepełne i niewiarygodne. Ludzie przez dziesiątki lat nie mogli przekraczać granic, wymieniać myśli i doświadczeń, wielu z nich nie mogło wrócić do swoich domów. Granice od zawsze służą podziałom, a jak dotąd moim najlepszym pomysłem na zapobieganie podziałom jest po prostu przekraczanie granic. Tylko tyle i aż tyle.

Na jednej ze ścian północnej Lefkozji zobaczyłam taki napis. I choćbym przejrzała tysiące przewodników, nie znajdę chyba lepszego podsumowania. Bo taka właśnie jest podzielona stolica Cypru – nie z tego świata.

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz